Wywiad z Moniką Gajdzińską

Monika Gajdzińska, Sopot 2010 (fot. T. Stefunko)
fot. T. Stefunko
Monika Gajdzińska, Sopot 2010 (fot. T. Stefunko)
Monika Gajdzińska, Sopot 2010 (fot. T. Stefunko)

Z autorką książki Jestem kobietą – Moniką Gajdzińską rozmawiała Monika Rogo.

W najszerszym rozumieniu mandale są diagramami, które ukazują, w jaki sposób chaos przybiera harmonijną formę. W mandali na okładce Pani książki Jestem kobietą przeważają kolory niebieski i czerwony. Ich połączenie wskazuje na istnienie wewnętrznego konfliktu. Czerwień symbolizuje energię życiową, pasję i potrzebę, a niebieski spokój ducha i relaks. Czy okładka książki jest spójna z jej treścią? Skąd pomysł na umieszczenie mandali na okładce książki?

Opowieści składające się na treść książki wywodzą się z kobiecego kręgu, w którym spotykamy się regularnie od lat. Traktuję go właśnie jako formę mandali, jaką współtworzymy swoją obecnością, fragmentami historii, przeżyć i uczuć. Na okładce jest zdjęcie tkaniny, której autorką jest Krystyna Wantuch, znana plastyczka, uczestniczka naszych spotkań. A konflikt? Mam nadzieję, że w wypadku bohaterek okazał się twórczy i pomógł im znaleźć wyjście z trudnych sytuacji życiowych. Stał się impulsem do podjęcia poszukiwań.

Istotnie, wygląda na to, że pomysł na tę książkę jest ściśle związany z tymi spotkaniami. Dlaczego, Pani zdaniem, czytelniczki potrzebują takich historii?

Mam nadzieję, że będą mogły przejrzeć się w niektórych fragmentach naszych opowieści i odnaleźć w nich na pewno nie receptę, ale może jakiś rodzaj pokrewieństwa, siostrzeństwa, coś, co doda im otuchy i zachęci do sięgania po bliskość innych kobiet. To byłoby wspaniałe.

Jak udało się Pani nakłonić pięć kobiet do opowiedzenia swoich historii?

Każdy nosi w sobie historię, która może posłużyć także innym. Zapytałam o to kobiety i okazało się, że chcą one opowiadać, i w dodatku mają do mnie zaufanie. Opowiadały o ważnych dla siebie sprawach. A ja starałam się nie zawieść i przekazać ich słowa tak wiernie, jak umiałam.

Myślę, że opowiedzieć komuś o sobie, nawet o swoich trudnych doświadczeniach to jedno, a przeczytać tę opowieść na wydrukowanym papierze to drugie. Jaka była reakcja bohaterek na wydaną książkę?

Z całą pewnością nie było to dla nas łatwym doświadczeniem. Dla nas, bo w pewnym sensie czuję się jedną z nich. Ostatecznie zdecydowałyśmy się opowiedzieć nie tylko o sobie, lecz także o ludziach, z którymi wiele nas łączyło lub łączy nadal. Przeżywałyśmy sporo wzruszeń, radość, ale miałyśmy też obawy, jak te zwierzenia zostaną przyjęte, jak zareaguje najbliższe otoczenie. I te reakcje nie zawsze były przyjemne.

Ruiny są szansą na przemianę. To jedna z pierwszych myśli, jakie przyszły mi do głowy po przeczytaniu książki.

Szansą tak. Ale potrzeba jeszcze dużo wiary, zaangażowania, często pracy nad sobą, a przede wszystkim wsparcia innych, ich akceptacji. Kiedy rozmawiałam z moimi bohaterkami, ten wątek wydał mi się najważniejszy. To, jak możemy być ze sobą i pomagać sobie nawzajem.

Jestem kobietą to Pani literacki debiut dla dorosłych, ale jest też Pani autorką książki dla dzieci i tłumaczką. Co jest Pani bliższe?

Kocham baśnie. Zbieram je, opowiadam i piszę. Nie tylko dla dzieci. Pracuję właśnie nad zbiorem baśni znad Morza Bałtyckiego i bardzo mnie ta praca cieszy.

Nie zamykajcie bajek w dziecinnym pokoju, pisał kiedyś Łysiak. Są w nich wątki i historie przeznaczone jak najbardziej dla nas dorosłych. Po przeczytaniu Biegnącej z wilkami, jeszcze przed jej polskim wydaniem, zaczęłam opowiadać baśnie kobietom z grupy. Potem poszłam do kafejki znajdującej się w sąsiedztwie mojego domu i zapytałam, czy nie pozwoliliby mi opowiadać baśni wieczorami. Okazało się, że przychodzą na nie głównie dorośli. Żeby posłuchać. Posiedzieć w ciszy. Od tamtej pory zbieram baśnie. Interesują mnie te ludowe, jeszcze niezmienione interpretacją.

A co do książki dla dzieci, to jakiś czas temu napisałam wierszowany przewodnik dla dzieci po Sopocie, w którym znalazły się miejsca i postacie szczególnie mi bliskie. Moi synkowie są autorami ilustracji do tej książeczki.

Wchodząc już trochę w tekst Jestem kobietą, chciałabym wspomnieć o kilku ważnych fragmentach. Uderzają mnie słowa pierwszej bohaterki, że my kobiety uważamy, iż musimy stanąć na głowie, by wszystko było jak należy. Skąd się bierze to nadmierne poczucie odpowiedzialności u kobiet? I czy musi dojść do większej lub mniejszej tragedii, żebyśmy się opanowały?

O, to przekonanie wpajane nam od pokoleń. Niełatwo jest się z niego wyzwolić. Mówiono nam, że mamy być ciche, grzeczne i posłuszne. Nie żądać niczego dla siebie. Na szczęście to się zmienia, chociaż te zmiany czasem sporo kosztują.

Owszem, wiem o czym Pani mówi. Ale kobiety potrafią osiągnąć bardzo wiele, angażować się w wiele spraw jednocześnie, jednak często przepłacają to utratą zdrowia, samotnością. Jak więc to wypośrodkować?

Ten wątek przewija się w książce i zapewne jest problemem wielu kobiet. Wydaje mi się, że każda z bohaterek próbuje znaleźć własny sposób na osiągnięcie równowagi w swoich związkach z innymi, z pracą, ze sobą. Kluczem wydaje się dążenie do tego, by to, co robimy, jak żyjemy, sprawiało nam prawdziwą radość, dawało satysfakcję. Najważniejsze, żeby to była naprawdę nasza decyzja, bo przecież nie ma jednego właściwego sposobu na życie. Na szczęście. Myślę, że dopiero wtedy związki mają szansę rozkwitnąć, rozwijać się razem z nami. Jeśli nie, może nie służyły nam od samego początku.

Kiedy rozmawiamy o związkach, przypomina mi się historia Ani, którą poprzedza Pani nawiązaniem do kultury ludów wschodniej Afryki. Nurtująca jest wzmianka o pieśni, która towarzyszy każdemu człowiekowi przez całe życie. Jest ona przekazywana przez matkę innym bliskim osobom z otoczenia dziecka, by mogły ją wyśpiewać w ważnych momentach jego życia. My natomiast jesteśmy wychowankami kultury europejskiej, w której człowiek jest mocno skoncentrowany na osobistym rozwoju, często bardzo indywidualnie. Raczej daleko nam do takiego poczucia wspólnoty, jakie istnieje w społeczeństwie ludów wschodniej Afryki. Jakie znaczenie w Europie ma słowo razem?

Tę historię przytaczam jako metaforę. Myślę, że wszyscy potrzebujemy zażyłości. Słusznie powołuje się Pani na zachodnie dążenie przede wszystkim do samorozwoju, nastawienie na ja. Bycie razem bywa rozumiane jako partnerstwo w tym rozwoju. Trochę się w tym pogubiliśmy, co odkrywamy najczęściej dopiero w trudnych chwilach, kiedy bliskość drugiej osoby staje się niezbędna. Człowiek, który jest rozpoznawalny dla innych, wysłuchany, jest szczęśliwy, śmielej sięga po marzenia, jaśniej wyraża siebie. Może również podarować to samo innym. Temu również, między innymi, służy idea kręgu, w którym uczymy się słuchać.

Ważnym elementem dobrostanu człowieka jest także ruch. Jedna z kobiet opisuje wagę jego znaczenia w naszym życiu. Fragment o zamrożonych ciałach daje do myślenia – mówi o ludziach, o pustych spojrzeniach, o nienaturalnie uniesionych ramionach do góry, płaskich brzuchach, zaciskających emocje, i o opancerzonych klatkach piersiowych. Fragment kończy się słowami: nikt tam nie mieszka. Ten tekst krzyczy do czytelnika!

Tak, to ciekawe, jak rezonują nam w ciałach podobne obrazy. Może właśnie w ten sposób mówią nam one o potrzebie swobodnego poruszania się, znajdowania dla siebie odpowiedniego wyrazu, śmiechu, krzyku, płaczu. Przez wiele lat uczyłam się techniki pewnego szczególnego masażu, który wykonuje się tańcem. To wspaniałe, uwalniające doświadczenie. Trudno je przecenić.

Porozmawiajmy o naszej codzienności. We fragmencie poświęconym Marii czytamy: Częściej wybieramy oglądanie telewizji czy chowanie się za codzienną gazetą niż wysiłek związany z podtrzymywaniem czegoś bardziej wartościowego. Powrót do tego wymaga dyscypliny, ale bez niego nasze życie jest uboższe, pozbawione głębszego wymiaru. Wydaje się, że dwa kluczowe wyrazy to: podtrzymywanie i dyscyplina. Dlaczego to takie ważne, by nam się chciało dbać o odświętność w naszym codziennym życiu?

Jesteśmy teraz zapracowani, zabiegani i trudno jest nam znaleźć czas na odnalezienie swojego rytmu, w którym będziemy się czuli swobodnie i swojsko. Marzymy o dobrym prostym życiu, takim z zapachami świeżo upieczonego chleba, ziół, z dobrymi rozmowami. To właściwie nie jest odświętność, ale prostota. Tylko że czasem nam do niej daleko i wtedy na pewno warto się postarać i zadbać o to, by zagościła w naszych domach w tej odświętnej formie. Może wtedy wyda nam się ważniejsza, cenniejsza.

Studium upadlanej kobiecości jest historia Justyny, która o relacjach ze swoim mężem mówi tak: Mąż twierdził, że przytłacza go ta moja „doskonałość”. Wściekał się, że we wszystkim muszę być lepsza od niego. W niczym go nie zawiodłam. A on chciał być prawdziwym mężczyzną, opiekunem. Tamte kobiety nie podejmowały z nim walki. Pozwalały mu prowadzić.

Jak rozczarowana, ale jednocześnie silna kobieta i słaby mężczyzna mogą stworzyć dobry związek? Wielu mężczyzn boi się takich kobiet. Bohater tej opowieści jest tego przykładem.

Ale proszę również zwrócić uwagę, że to nie tylko historia o silnej, rozczarowanej kobiecie i słabym mężczyźnie. To także opowieść o dwojgu zagubionych ludziach, którzy wynieśli z domu przekonania, które przysparzają im wiele cierpienia. Najważniejsze jest w niej dla mnie poszukiwanie, podjęcie decyzji o tym, jak popatrzeć na siebie z innej perspektywy i co mogę zmienić, żeby żyło mi się lepiej. Bo czy można zbudować bliski związek, nie mając go wcześniej z samą sobą?

Mam wrażenie, że właśnie opowieść ostatniej bohaterki jest tekstem o takim bliskim i bardzo świadomym związku z samą sobą: Gdyby ktoś zobaczył mnie na ulicy, nie wpadłby na to, że zmagam się z bólem. A gdyby się dowiedział, co mi dolega, pewnie postukałby się palcem w czoło, widząc jak paraduję na obcasach. Pewnie będzie ze mną tak, jak z ową starszą panią, która codziennie schodzi z trzeciego piętra w kapciach, a na dole zakłada szpilki. Rozumiem to i doceniam. Jej zachowanie jest dla mnie symbolem dumy, niezgody na poddanie się.

Te słowa są dla mnie kwintesencją książki, jej przesłaniem. Myślę, że dla wielu czytelniczek mogą być inspiracją.


Cieszę się, że zacytowała Pani fragment tej historii. Rzeczywiście mimo choroby, z którą od lat zmaga się bohaterka, jest pełna życia i optymizmu. Podziwiam ją tym bardziej, że czasem jednak potrafi pozwolić sobie także na słabość i rezygnację. To duża umiejętność.

Na koniec naszej rozmowy, nie mogę autorce, która zatytułowała swoją książkę Jestem kobietą nie zadać pytania, co dla Pani znaczy być kobietą?

Jak odpowiedzieć, nie mówiąc oczywistych rzeczy? Ważne jest dla mnie trwanie przy sobie i ludziach, których kocham. Ważne jest dbanie o dom, ciało i pracę, z której nie mogłabym zrezygnować. I jeszcze to, żeby pamiętać o potrzebie wolności, bo jeśli zaniedbam tę potrzebę, krzyczy we mnie wielkim głosem.

Wprawdzie powiedziała Pani na początku naszej rozmowy, że nie znajdziemy w tych kobiecych opowieściach recept, ale dla mnie jak recepta brzmią słowa jednej z bohaterek: Kiedy coś złego dzieje się w moim życiu, a nie chcę się pławić w nieszczęściu, próbuję napisać coś w rodzaju haiku i wtedy mi łatwiej pomieścić w sobie emocje. Działa to równie skutecznie, jak solidny trening fizyczny.

Jak znaleźć swój sposób na udźwignięcie kobiecych emocji?

Każda z nas musi szukać sposobów, które nam osobiście odpowiadają. Najważniejsze, żeby nabrać dystansu do ludzi, na których intensywnie reagujemy, a także do siebie samych. Wiem o sobie, że od czasu do czasu muszę sobie zafundować samotne włóczęgi nad morzem czy po lesie. Czuję wtedy, jak z każdym krokiem zostawiam coraz dalej za sobą codzienne problemy i coraz pełniej jestem. Moje przyjaciółki mają inne metody: gotują pyszności, ćwiczą, słuchają muzyki albo dzwonią do siebie i umawiają się na długie rozmowy.

Dziękuję za rozmowę.